niedziela, 2 kwietnia 2017

wiosna, wiosna....

Jestem kosmitą, tak wiem odważne wyznanie po tak długiej przerwie, no ale nikt mi nie powie że w XXI wieku życie według pór roku jest normalne ;)

Zimą wszystko wokół mnie zwalnia, nie lubię zimna, śniegu, sportów zimowych, więc zostaje kominek, ciepły kocyk i książka. I tak co roku. Obiecuję sobie że zimą góry przeniosę, a zawsze kończy się trybem kanapowym. Wedle oczekiwań tak było i w tym roku, chociaż nie, teraz było gorzej bo fatalnie zniosłam pierwszy trymestr ciąży (tak, tak  znowu :P ), tak sobie myślę że jednak pesel ma duży wpływ na samopoczucie w ciąży. Skończył się styczeń, dowiedziałam się że latem przybędzie do nas kolejny synek, z każdym dniem czułam się coraz lepiej i czekałam na nadejście  wiosny. Zima jednak postanowiła pokazać mi że nie lubimy się z wzajemnością. 

15 lutego zadzwonił do mnie mój były mąż, jak nie trudno się domyśleć, to ZAWSZE zwiastuje kłopoty. Dzień wcześniej zabrał na narty Kubę, Kamilę i Tosię. Miałam w związku z tym mieszane uczucia, bo z jeden strony mogłam chwilę odpocząć i zająć się pakowaniem przed naszą częścią ferii, a z drugiej -naprawdę nie lubię sportów zimowych w związku z czym dzieci już kilka lat nie jeździły na nartach. Jak zawsze moja intuicja wiedźmy i "złej kobiety" mnie nie zawiodła - Tosia złamała kość udową...... spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, zadzwoniłam po Marcina (bo był w pracy) i w środku nocy dojechaliśmy do szpitala w Cieszynie. Tosia po operacji, stabilizacja kości drutami, cała buzia podrapana, wyglądała jak kupka nieszczęścia. Moje uczucia do byłego męża ociepliły się kiedy następnego dnia oznajmił mi że on musi wracać do Warszawy i "radź sobie kobieto sama". Oczywiście poradziłam sobie, tylko dlatego że drugi raz uczucia ulokowałam o wiele mądrzej (znów ten pesel, który tym razem zadziałał na plus). Marcin wrócił na jeden dzień do Warszawy załatwił ortopedę, znalazł się rehabilitant, przyjechał znów do nas i mogliśmy zabrać Tosię do domu. Jaka to była ulga pozbierać wszystkie dzieci i jechać do domu. 



Udało się poskładać wszystko do kupy, a nieubłaganie zbliżał się termin operacji Karoli, ale to zostawimy na inny dzień :)

A to nasz następny urwis -Tomek: