poniedziałek, 25 maja 2015

do biegu, gotowi....

....powoli zaczynamy być. Ostatnio relaksując się u fryzjera (fryzjerka tez w ciąży) zobaczyłam jak ludzie mało wiedza o pieluchowaniu wielorazówkami, co gorsze nie wiedzą nic o jednorazówkach (mówię tu o wpływie na dziecko i środowisko), ale o tym było już tu

Wyszło na to że pieluchy to tylko wiecznie mokra szmata, po chwili rozmowy oczyma wyobraźni zobaczyłam już ta biedna matkę z balią pełną pieluch i tarą :D



Na hasło pieluchy formowane, otulacz, kieszonki, panie zrobiły wielkie oczy i stwierdziły że to nie dla nich. Pomyślałam "no dla Was nie", ale już dla dzieci a i owszem. Postanowiłam jednak milczeć, bo nauczanie u podstaw nie dla mnie, zwyczajnie cierpliwości mi brak. JEDNAK :D sama nie mam zamiaru zapatrzywszy się w reklamy, jajek swojego młodego chłopięcia przegrzewać, w końcu wnuki rzecz ważna ;) I chyba już zakończyłam uzupełnianie swojego stosu pieluch. 

Aktualnie prezentuje się tak (zaznaczyć pragnę że jestem wielbicielką tetry, jako najprostszej w obsłudze i najszybciej schnącej) :




no i niech mi ktoś powie czy wpakowanie małej dupki w małą, kolorową pieluszkę czymś się różni od założenia "pampersa" ? Różnica polega tylko (albo aż) na tym ze po użyciu jednorazówkę pakujemy szczelnie żeby smrodek się nie roznosił i wyrzucamy do kosza, potem jedzie na wysypisko gdzie gdyby je zachować nasze prawnuki mogłyby je obejrzeć. Natomiast wielorazówki wrzucamy do pralki, a potem suszymy na słoneczku bądź w suszarce jak kto woli ;) 

Czy wielorazówki są tańsze, podpadnę teraz ekologom, którzy używają tego jako koronnego argumentu, ale troszkę dumałam nad tym i śmiem twierdzić że obie metody są cenowo porównywalne. Może kiedyś się pokuszę o precyzyjniejsze, niż moje przeczucie, wyliczenia. Ja w każdym bądź razie na okoliczność pojawienia się małego człowieka namówiłam męża na zakup nowej pralki z duuuużo większym wsadem i suszarki. Dbając o to żeby użytkowanie tych sprzętów nie wypłukało konta ;)

W ramach odprężenia, w szkole w sobotę odbył się piknik ekologiczny (kocham szkołę maluchów za to). Było przezabawnie, występy maluchy po francusku, starsze klasy angielski. Rewia mody (stroje musiały być zrobione z materiałów z recyclingu). Zawody w segregowaniu śmieci, zbiórka elektrośmieci, rebusy i zagadki eko....czego tam nie było :) Maluchy w nagrodę malowały buźki, za każdym razem nie mogę wyjść z podziwu jakie zdolne wychowawczynie pracują w naszym przedszkolu i szkole ;)













wtorek, 19 maja 2015

jeden dzień z życia matki -szofera

Niechże ten rok szkolny się wyjątkowo wcześniej skończy, bo prowadzenie firmy "przewóz osób nieletnich" nie jest najprostszy kiedy się arbuza połknęło ;) Tak się zastanawiam jakim cudem kobiety jeżdżą samochodem do końca ciąży i twierdzą jeszcze że im to nie przeszkadza, mi przeszkadza, moim stawom przeszkadza, kręgosłupowi i żebrom również.

W piątek ja i śmiem po kopniakach twierdzić że mój wewnętrzny syn również wołaliśmy o pomstę do nieba. Rano odwiozłam do szkoły najpierw starszaki, po pół godziny do drugiej szkoły dziewczyny i pomknęłam z Markiem do poradni do Warszawy. Tam zastąpił mnie mój mąż, a ja z Mokotowa przeleciałam na Białołękę żeby odebrać wynik badań syna mego najstarszego. I w ten sposób do 13 przejechałam jakieś 120-130 km. Odebrałam Marka, wróciłam do domu nawet udało mi się herbaty napić i na 14-stą byłam w szkole żeby spotkać się z wychowawczynią Kuby. O 16-stej odebrałam dziewczynki, biegiem po zakupy i prezent na urodziny na które Tosia z Dysią zostały zaproszone tego dnia. Potem dom, obiad dla maluchów (starszaki na szczęście zjadły w szkole). Już o 17-stej byłam pod szkołą starszaków, odebrałam ich ze zbiórki i popędziłam odwieźć dziewczynki na urodziny. Maluchy zostawiłam, chciałam zrobić zakupy dla męża bo obiecałam mu że mu coś do jedzenia podrzucę na dyżur, ale $%^&%$## nie wzięłam portfela....nic to.  Wracamy do domu.

Wróciłam do domu, nakarmiłam starszaki, potem odwiozłam Karolę na ognisko klasowe, pojechałam po dziewczynki, zabrałam jedzenie dla męża. Pojechałam do szpitala, zostawiłam mu jedzenie, o 21:30 odebrałam Karolę i wróciłam do domu. 

Wieczorem usiadłam, zmęczona tak że nawet nie chciało mi się spać i tak sobie pomyślałam, kobieta posiadająca statystycznie przeciętna liczbę dzieci w najgorszym przypadku miałaby dwie z tej całej listy rzeczy do załatwienia, a ja jednego dnia przejechałam ponad 250 km i to wszystko nie oddalając się od domu na odległość większą niż 50 km. Oby już mi się tak imprezowy piątek nie trafił ;)

sobota, 16 maja 2015

Dopadł mnie instynkt wicia gniazda, ciągle coś poprawiam, kupuje i zmieniam. Męczące to nawet dla mnie, więc wyobrażam sobie że dla otoczenia również. Natomiast dziś pogoniłam męża do zabezpieczania drewna w ogrodzie :) a sama udałam się z dziećmi na słoneczko. 
Chociaż, jestem istotą z natury aspołeczną, drażnią mnie skupiska ludzi i hałas z tym związany, to miejsce mnie kupiło. W Warszawie na takich placach zabaw ciężko znaleźć kilka centymetrów wolnej przestrzeni, a na wsiach w sobotnie popołudnie....








mistrzyni drugiego planu :)



nawet najstarszy na chwilę przestał nastolatkować ;)


























nawet wieloryb znalazł tam miejsce dla siebie ;)




Oczywiście nie byłabym sobą gdybym przed wyjściem na plac zabaw nie pojeździła z meblami w sypialni. Myśl o noworodku w domu czyni cuda, bo dziś pozbyłam się telewizora w sypialni :D teraz w domu jest JEDEN działający telewizor. Dobrze mi z tym.