piątek, 26 grudnia 2014

i po świętach ;)

pan Mąż i pani Matka ;) rozjechali się bladym świtem do pracy, dzieci przejedzone, z nadmiarem energii, emocje prezentowe opadły (chociaż w tym roku marzenia wszelakie się spełniły), ale radość przeogromna dopadła dzieciarnię, bo po tygodniu ciągłego deszczu  wreszcie spadł śnieg. Cóż nie było innego wyjścia trzeba było ciepło się ubrać i wyruszyć w śnieg. Oczywiście las nie wchodził w rachubę, bo dzieci wydedukowały że tam będzie mniej śniegu padło więc na pola.
Po drodze chyba każdy zaliczył orła, bo tygodniowy deszcz pozostawił po sobie masę wody która w nocy zamarzła.










Teraz zmarznięci nieco, ale szczęśliwi grzejemy się przy kominku :)

poniedziałek, 22 grudnia 2014

przetrwałam :)

Ostatnie tygodnie przed świętami zawsze dają w kość. Chociaż odkryłam że w pewnym wieku dzieci ilość obowiązków odrobinę maleje (bo odpadają jasełka) :) ale od początku :)

Najważniejsze wydarzenie ostatnich tygodni, kolejne dziecię powitaliśmy w gronie nastolatków :). Najstarsza moja córka skończyła lat jedenaście. Uprzedzona ze jeśli za bardzo weźmie sobie do serca to że jest "nastolatką" i zacznie szaleć zostanie skrócona o głowę mogła spokojnie zdmuchnąć świeczki na torcie :D



Przetrwać udało mi się okres szkolno-przedświąteczny. Dlaczego przetrwać ? Otóż dlatego że nauczyciele (których kocham wszystkich od chwili kiedy przeniosłam dzieci do świetnych szkół) w ferworze przedświątecznej walki zapominają że wielomatka, która na co dzień stara się pomóc dwojąc się i trojąc czasami przed świętami nie wyrabia na zakrętach ;) 

Najpierw jasełka Tosi i Dysi. Skompletować stroje, Tosia gwiazdka, Dysia staruszka- zrobione. Przedstawienie wypadło świetnie, Szkołą wynajęła scenę teatralną w Centrum Kultury, było na co popatrzeć. 



Potem jasełka Marka. Tu niestety nastawiliśmy się na film i zdjęcia są paskudnej jakości :/ Ale pastuszek był jak marzenie ;)


Apogeum, nastąpiło 19 kiedy w każdej klasie była Wigilia klasowa. 
I tak dla Karoli do północy piekłam ciasto (ulubione w klasie, więc dla każdego musiało wystarczyć ). Dla Kuby, Marka i Kamili przygotowałam całą furę pierników. Lukrowanie oczywiście wypadło w nocy z czwartku na piątek. Tośka miała do przyniesienia barszcz.

Oczywiście dziewczęta młodsze, postanowiły wziąć udział w konkursach wszelakich. I tak zajęły pierwsze miejsce w konkursie na najładniejszy stroik świąteczny. W skutek tego konkursu mam  w ogrodzie fragment srebrnej trawy, bo w ferworze walki zapomniałam że należałoby dokładniej przykryć trawę zanim zacznę malować brzozowe gałązki na srebrno ;)  Oraz Tosia zajęła drugie miejsce w konkursie na świąteczną kartkę.  W tym samym czasie pracowałam jako szofer ponieważ Kuba brał udział w grand prix szkół podstawowych w szachach, każdy turniej odbywał się w innej szkole. 

Także z czystym sumieniem mogę napisać - przetrwałam :D

W piątek udało nam się ubrać choinkę, chociaż niektórzy usiłowali ubrać też siebie i psa ;) Czubek założył ten który dosięga, a choinka pomimo początkowy problemów ze złapaniem pionu stoi. Prezenty już popakowane wystarczy zaczekać na szał rozpakowywania :D






poniedziałek, 8 grudnia 2014

Weekend zaczęliśmy od wielkich planów, które w sobotni poranek zweryfikowała Tosia, bo wszystko co zjadła/ wypiła znajdowało natychmiast drogę powrotną. Moja wyobraźnia oczywiście już widziała całą wirusową lawinę... (na szczęście tylko jeszcze dwoje dołączyło do Tosi). Najbardziej zaniepokojone były futra, które cały czas pilnowały czy ich dziecku nic się nie dzieje. 



Skoro już miałam siedzieć w domu, postanowiłam ten czas wykorzystać i umyć okna, bo zabierałam się do tego tak długo że aż wstyd. Dzięki internetowi odkryłam że czynność tą można sobie znacznie ułatwić. Otóż w mrozy do mycia okien świetnie sprawdza się zimowy płyn do spryskiwaczy. Rewelacja, już się przymrozków nie boję ;)
Jak już okna były czyste mogliśmy spokojnie zacząć "świątecznić" (prawa autorskie należą do Morta) dom. Są pewne rzeczy z których się nie wyrasta m.in. jest to świątecznienie domu ;)






Jak już panienki poczuły się lepiej przygotowałyśmy stroje na dzisiejsze przedstawienie :D Tosia jest gwiazdką, miała być przebrana zupełnie inaczej tzn złota suknia i buzia w brokacie, ale wychowawczyni Tosi ostudziła moje zapędy i pojechałyśmy po zwykły strój aniołka i dogwiazdkowałyśmy go.  Kamila jest babcią i tu ograniczeń żadnych więc zrobiłyśmy najprawdziwszą babcię na świecie ;)


sobota, 6 grudnia 2014

grudzień -sezon imprezowy uważam za otwarty :)

W naszym domu grudzień jest miesiącem wiecznych imprez :) Maraton rozpoczyna Marek swoimi urodzinami, potem Mikołajki, urodziny Karoli, choinka i Sylwester :)

Ponieważ Marek urodził się 4 XII o 11:55 sezon uważam za otwarty :D
Jubilat nie zważając na warunki atmosferyczne zamówił sobie tort lodowy. 


Marek do zdmuchiwania świeczek i wymyślania życzenia podszedł ta poważnie, że maluchy już z niecierpliwością czekały czy to już :)


poniedziałek, 1 grudnia 2014

listy do Mikołaja

Był taki piękny okres kiedy dzieci czekały pytając codziennie czy JUŻ mogą napisać list do Mikołaja. Potem rysowały mu piękne rysunki, pakowaliśmy listy z rysunkami do kopert, adresowaliśmy do Mikołaja i w zimowy wieczór szliśmy do czerwonej skrzynki na listy i wrzucaliśmy listy do środka. Dzieci cieszył się jak szalone, ja patrzyłam na ich radość wymieszaną z oczekiwaniem i było jakoś tak magicznie.
Dziś rzuciłam hasło piszemy listy. Kuba i Karola stwierdzili żebym się nie wygłupiała że przecież wiem czego chcą. Tosia zgodziła się "dla maluchów", Dysia  skomentowała że napisze, ale przecież "doskonale wie że to rodzice kupują prezenty bo jej chłopaki w szkole powiedzieli". Marek narysował rysunek  stwierdził ze tak naprawdę to on nie wie co chciałby dostać. 

Dzieci zabrały mi cała radochę, może mi ktoś powiedzieć dlaczego oni tak szybko rosną, no jak mi jeszcze powiedzą że nie chcą już naklejek w oknach z bałwankami i reniferkami, to sama sobie w swojej sypialni nakleję. Zasypię wszystko sztucznym śniegiem i poprzyklejam choinki i śnieżynki :) W końcu to że dzieci dorastają wcale nie znaczy że ja również muszę.











niedziela, 30 listopada 2014

weekend bez dzieci

Jakiś czas temu czytałam wypowiedzi mam nt spędzania czasu bez dzieci. Większość mam jednak nie wyobraża sobie podrzucenia komuś dzieci i pobycia sam na sam z mężem (biorę poprawkę oczywiście na to że są ludzie którzy w sieci budują swój idealny wizerunek "taka powinnam/chciałabym być).
 Kiedy czytam takie wypowiedzi rodzi się we mnie taka przeplatanka myśli, bo szkoda mi kobiet które nawet, w bądź co bądź dla większości anonimowym internecie, czuje się w obowiązku bycia idealną. Nawet przez chwilę pomyślałam sobie że te dziewczyny powariowały gdzie miejsce na nich i męża....ale szybko przypomniałam sobie jak sama nie mogłam zostawić dziecka. Jak płakałam kiedy Kuba był mały miał 1,5 roku, a ja musiałam wyjechać na weekend. Do pewnych rzeczy się dorasta. Ja dorosłam troszkę sama, troszkę sytuacja to spowodowała, bo jakby na to nie patrzeć dla rodziny patchworkowej stanem naturalnym jest że dzieci z domu znikają, u nas na dwa dni w miesiącu. 
Natomiast utwierdziły mnie w tym słowa pewnego nauczyciela buddyjskiego ( Trungpa Rinpoczego), który radzi żeby dzieci traktować jak gościa, gościa niezwykle cennego, najważniejszego, gościa długo wyczekiwanego, ale jednak gościa, który przybywa do nas z wizytą. Nie powinno się mu odmawiać tego czego potrzebuje. Powinniśmy troszczyć się o niego najlepiej jak potrafimy,ale nie oczekiwać niczego w zamian. 
To nieoczekiwanie niczego w zamian jest strasznie trudne, bo przecież od urodzenia zawsze oczekiwano od nas czegoś i my oczekiwaliśmy, nie jesteśmy nauczeni przyjmować ludzi jakimi są. Ale o tym jeszcze kiedyś....może :)

W domu została nam tylko menażeria :) W sobotę co prawda musieliśmy na chwile wpaść do pracy, ale potem 36 godzin dla siebie. Ponieważ Narkoza posiada swoje prawa, zaczęliśmy od spaceru, jak zawsze zagoniło nas daaaaleko.




Wróciliśmy tak przemarznięci że nawet pies się z koca nie ruszał, a skoro dzieci nie było to postawiliśmy na "zdrową żywność" ;))))


i grzaliśmy się jak para emerytów ;)



Miło jest czasami spędzić wieczór bez dzieci, z własnym mężem, bez konieczności uciekania z domu.

środa, 26 listopada 2014

męskie zajęcia ;)

Co moi panowie robią wieczorami ?  Ponieważ Marcin gardzi sportami wszelakimi (no oprócz nurkowania, ale tego on sam do sportów nie zalicza), więc nie możliwym jest żeby wyszli jak normalni ludzie do ogrodu piłkę pokopać. Marcin przyprowadził do domu kawałek zwierza, zaczęli z Kubą preparować i oglądać co im się tam udało wykroić. 







 Znaleźli ścięgna i sprawdzali jak działają. To okazało się nader ciekawym elementem. 





I walczą nadal, bo Kuba wziął sobie za punkt honoru rozebrać ową racicę na części pierwsze. I teraz pytanie za 100 punktów: kim chce zostać Kubuś jak dorośnie ? (Tosia zresztą też, ale ona jeszcze nie dostaje skalpela do rąk).