kiedyś znajomy mojego męża powiedział ze zajmowanie się piątką dzieci jest jak zarządzanie małą firmą....używając słowa "małą" zapomniał o interakcjach między dziećmi, które ja muszę naprostować.
Godzina piąta minut trzydzieści kiedy pobudka.....matki nastąpiła. i biegiem, na dół wypuścić psa do ogrodu, nakarmić drące się koty (przecież wszyscy wiemy że to człowiek należy do kota, więc kot najpierw zarządził posiłek). Teraz dopiero kawa i pozbieranie myśli....a nie jeszcze prysznic, na górę, prysznic, na dół. Kawa już zimna, kanapki, umyć kapustę pekińską, rozkroić bułki sztuk sześć, kapusta wędlina pomidor , ogórek, majonez, cebula, owoce, ciasto......obudzić dzieci. Pierwszy poranny sukces chcą tylko płatki.
- Biegnijcie na górę umyć się i ubrać!
- mamo a ona ma mają bluzkę od mundurku
- nie prawda to moja
- 1...2...3...a jaki jest numer na metce
- nie wiem
- daj ja zobaczę
- nie sarp mnie
-wcale cię nie szarpię, chciałam zobaczyć metkę
- maaaaaaaaaaaaaaaamoooooooooooooooooooooooooo
tup tup tup na górę
- pokaż tą metkę...146, to Tosi
- no właśnie mówiłam oddaj
- jak nie przestaniecie się kłócić to same idziecie do szkoły
CISZA
na czym to ja skończyłam ? Kuba do szkoły na 7 :30 on już na szczęście sam się transportuje, autobus za 15 min, wystawiony za drzwi :) . Maluchy na 8:15, bierzemy psa idziemy (do przedszkola/ szkoły 2 km). Marek na kuleczkowo, Tosia do świetlicy, Dysia nadal na rękach
- zostań
-do dzwonka ? mogę zostać. A nie wolisz pobawić się z dziećmi
- nie, chcę do mamusi
acha i już wiem co wisi w powietrzu :)
do dzwonka się poprzytulałyśmy w między czasie pan od angielskiego przewinął się obok (Dysia go uwielbia), bez rezultatu. Nadal opcja "z mamusią". Pierwszy miał być francuski, ale pani od francuskiego mimo usilnych starań nie dała rady zabrać Dysi na lekcje. Co tam jedna lekcja...siedzimy sobie "coś się stało?", "wystraszyłaś się czegoś", "nie podoba Ci się szkoła, przecież w tej samej sali byłaś w zeszłym roku", " zobacz dzieci już się bawią na zajęciach"....na wszystko jedna odpowiedz "ja chcę z mamusią". No dobra dziecko trenuje na mnie metodę zdartej płyty. W końcu pomogła wychowawczyni, "pójdziesz z panią Danusią pobawić się, a jak będziesz gotowa to pójdziesz na francuski"....uciekam ze szkoły.
Do domu dobrnęłam przed 10-tą, Karola do szkoły na 12-stą, chwila czasu, nakarmiłam psa, wstawiłam pranie telefon ze szkoły. Dysia od 40 min płacze, nie mogą jej uspokoić, biegnę. Docieram do szkoły, Dysia właśnie zdołała się uspokoić, znikam z pola widzenia, żeby nie kusić losu,jestem pod telefonem. Po drodze spotkam Lolę, złote dziecko wpadło na pomysł żeby zanieść pluszaka młodszej siostrze. Wracamy do domu.
Wyprawiam Karolę do szkoły i nie wierzę mam całą długą godziną tylko dla siebie, czyste szaleństwo.
Szybko obiad, bardzo szybko bo zaraz panienki trzeba odebrać
no to wok: mięso sos sojowy, marchewka poddusić, bambus, grzyby mun, groszek, por, dużo przypraw makaron sojowy i gotowe.
Zostało "tylko" odebrać dzieci, spacer, nakarmić całe towarzystwo z mężem włącznie. Wstawić jeszcze praleczkę i wyprasować , najlepiej uśmiechając się przy tym. Potem lekcje z każdym osobno.....właśnie ostatnio pomyślałam sobie że ktoś kto wymyślił biurko chyba nie miał dzieci, u nas w domu z biurka korzystają dwie osoby: Kuba i ja (z czego ja się nie liczę bo nie da się trzymać całego komputera na kolanach). Chyba że to u nas jakoś dziwnie jest, ale jedynym najlepszym miejscem do odrabiania lekcji jest jadalnia :)
Kiedy wreszcie przychodzi wieczór i już nie muszę chcieć i mogę nie chcieć musieć, rozkładamy się się z mężem na kanapie, zapach kadzidełka unosi się w powietrzu, czasami pogadamy sobie z shokim, poskubiemy sushi
no może poza najmłodszą dwójką, która o dziwo przedkłada kanapki nad moje sushi. Wieczorem już jest spokojnie, nudno, miło dobrze :) Za to kocham też wiś, za powrót do naturalnego rytmu życia, po zmroku jesteśmy już we własnej przestrzeni, czasami razem, czasami każdy zajmuje się tym co lubi....ale to już innym razem, teraz już czas biec po młodzież.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz